Followers

wtorek, 26 lutego 2013

Estee Lauder Day wear- recenzja + czemu Blondi oszczędzała przez ostatnie miesiące ;)

Jakiś czas temu udało mi się wygrać w rozdaniu u Modnell, w którym wygraną był zestaw próbek estee lauder, między innymi bohater dzisiejszej recenzji, czyli:

Estee Lauder Day Wear Advanced Protection Anti-Oxidant Creme SPF15, czyli po ludzku krem na dzień z antyutleniaczami do cery normalnej lub mieszanej.

OPAKOWANIE
Jak dla mnie bardzo eleganckie, solidne- przeżyło parę upadków, wykonane z naprawdę grubego plastiku, który swoim wyglądem imituje szklane opakowanie :) Bardzo mi się podoba :)

Ja miałam okazję testować próbkę 7ml, krem jest ważny 24 miesiące od otwarcia co jest wg mnie strasznie długo... powiedziałabym, że aż za długo. Na moich nieszczęsnych studiach(technologia chemiczna) uczyli mnie, że substancje zawarte w kremach bardzo szybko po otwarciu tracą swoje właściwości i właściwie po krótkim czasie możemy smarować sobie nim już tylko stopy, dlatego 2 lata to dla mnie jakaś pomyłka. Za to bardzo na plus jest to, że krem posiada SPF15.

ZAPACH
Szczerze mówiąc bez rewelacji,  z jednej strony jest bardzo świeży z dominującą nutą ogórka, jednak troszkę przeszkadzała mi jego intensywność, bo zapach jest aż za ostry. Dość długo utrzymuję się na twarzy, ale nie przekreśliło to jego stosowania, bo najzwyczajniej w świecie się do niego przyzwyczaiłam.

KONSYSTENCJA I WYDAJNOŚĆ

Krem ma lekkie zielonkawe zabarwienie.Na pierwszy rzut oka myślałam, że będzie to ciężki krem bo jest bardzo gęsty, ale już po pierwszej aplikacji byłam zaskoczona, bo krem jest bardzo lekki, cudownie kremowy i fantastycznie się wchłania. Pozostawia na twarzy delikatny film, dzięki czemu nałożenie na niego podkładu jest czystą przyjemnością. Długo zwlekałam z jego recenzją, bo chciałam jak najdłużej go testować i muszę przyznać, że te 7 ml starczyło mi na naprawdę wiele użyć. Niewielka ilość wystarcza do nałożenia na całą twarz. 


DZIAŁANIE

Zdecydowanie jeden z najlepszych kremów jakie miałam. Nigdy nie wierzyłam w cudowne właściwości drogich kremów, ale muszę powiedzieć, że ten miło mnie zaskoczył. Zawsze miałam problem z suchymi skórkami na nosie, przy jego stosowaniu problem sam się rozwiązał. Nawilżenie było na prawdę cudownie, przy tym krem kompletnie mnie nie zapchał i w połączeniu z pianką oczyszczającą(recenzja niedługo) na prawdę zauważyłam znaczną poprawę mojej cery. Podkład trzymał się na tym kremie bardzo długo. Skóra jest bardzo gładka i po prostu czułam, że jest dobrze nawilżona.

CENA
No i niestety tu już nie jest tak cudownie.... Za 30 ml musimy zapłacić 130zł, a za 50ml już 250zł
Dla mnie jest to cena zaporowa i szkoda by mi było wydać, aż tyle pieniędzy na krem, nawet jakbym miała go kupować co 3-4 miesiące. Jednak jeżeli kiedyś będę miała za dużo pieniędzy ;), albo ktoś będzie chciał mi zrobić taki prezent to na pewno ten krem znajdzie się na mojej chciejliście :)

Dajcie znać co wy myślicie o kremach z wyższej półki i czy miałyście okazję takich używać. :)

I na koniec moja nowa miłość ;) Dzięki mojemu Kochanemu Mężusiowi, który bardzo mnie wsparł finansowo pozbyłam się mojego starego gruchota, który doprowadzał mnie do szału no i mam:




Na razie przestawiam się na nowy system i jak widać od razu wpakowałam się z nim do łóżka ;) Jest leciutki, nie grzeje się a przede wszystkim nie będą mnie wreszcie irytować Microsoftowe aktualizacje w najmniej odpowiednim momencie :/ Nie wiem czy też tak macie, ale ja zawsze jak się spieszyłam i wyłączałam laptopa to pojawiał się mój ulubiony komunikat "instalowanie aktualizacji 1z58 nie wyłączaj komputera i nie odłączaj od źródła zasilania" a w tym czasie mój środek lokomocji sobie odjeżdżał co doprowadzało mnie do ataku szału ;) Mąż ostatnio przyniósł nowy laptop i w ciągu 2 dni instalowało mu się ok 250 aktualizacji! Mam nadzieję, że będzie mi służył, bo był to dla mnie ogromny wydatek i liczę, że moje oszczędzanie się opłacało ;)

Buziaki!
Blondineczka :)

środa, 20 lutego 2013

Podziękowania za głosy i zapowiedź rozdania :)

Dziewczyny na początku chciałam Wam bardzo gorąco podziękować za wszystkie głosy w konkursie na blog miesiąca luty! Dopiero co napisałam maila do dziewczyn z Malinowego Klubu a już ilość głosów podskoczyła niewyobrażalnie! Jest mi strasznie miło i bardzo Wam dziękuję :)

Głosować można po prawej stronie na: www.blogmiesiaca.blogspot.com

Dzisiaj też przybyło mi strasznie dużo obserwatorów, przede wszystkim dziewczyny z Malinowego Klubu, które staram się na bierząco obserwować :) i nawet się nie obejrzałam, kiedy liczba osób obserwujących mojego bloga przekroczyła 100! Jeszcze rano było Was 96! Dlatego tak jak kiedyś obiecywałam trzeba to uczcić i na pewno w najbliższym czasie pojawi się rozdanie specjalnie dla Was!

Bardzo Bardzo Wam dziękuję! Motywuje mnie to niesamowicie do dalszego działania!

Buziaki!
Blondineczka :)

wtorek, 19 lutego 2013

Mały haul zakupowy :)

Hej Kochane!

Dzisiaj postaram się nadrobić wszystkie zaległości na Waszych blogach, czuję się uzależniona od recenzji, zakupów i i tagów które robicie :)

Wczoraj zrobiłam małe zakupy, dosłownie parę rzeczy ;)

Czasem idę na zakupy tylko dlatego, żeby sobie poprawić humor. Niestety przede mną dużo badań i nie wiadomo co z moim zdrówkiem, więc potrzebowałam poprawiacza humoru. Niestety nie dostałam tego co chciałam, dlatego w akcie desperacji w biedronce kupiłam dwa przesłodkie kubki w serduszka :) Uwielbiam takie drobiazgi, a i kawa od razu lepiej smakuje :) Kosztowały chyba 5,49zł za sztukę.


Zawsze jak już wychodzę muszą mi postawnić coś pod nogami! I tym razem moim oczom ukazała się półka Bell i jedyne co wpadło mi w oko to podkład long lasting mat-(trwały fluid matująco-kryjący z aloesem), a chyba bardziej jego cena 9,99zł :D Żal by było nie wziąć nawet jakby miał się nie sprawdzić, a potrzebowałam czegoś na dni kiedy nigdzie nie wychodzę, oprócz sklepu pod domem ;) Ucieszyłam się, że znalazłam bardzo jasny odcień 01 Beige

Podobno ma:
-pokryć niedoskonałości skóry
- zapewnić matowy makijaż
- trwały efekt
- nawilżenie i regenerację
- podobno ma mieć filtr UVB, ale niestety nie doczytałam się w jakiej wysokości :/

No zobaczymy co to będzie za cudo ;)


W Rossmannie kupiłam herbatkę Sonne Afrikas , bo wszyscy zachwalali i mam nadzieję, że nie smakuję typowo herbacianie, bo jak wiecie jestem hejterką herbaty ;) Kosztowała 4,29zł. W ten weekend przyjeżdża do Nas sanepid- czyt. moi Rodzice ;) i dla mamy kupiłam masełko z Nivea wanilia i makadamia. Mam pozostałe wersje zapachowe i muszę powiedzieć, że to pachnie najładniej! Kosztowało niecałe 10zł

 Od dawna szykowałam się też z zamiarem kupna czegoś a la' matowa szminka w kremie z Manhattanu i zdecydowałam się na odcień 53M. Nie pamiętam ile kosztowała ;/


 Przy kasie drapnęłam już tylko pastę na promocji i za 2x100ml zapłaciłam niecałe 12zł, a akurat tą pastę miałam zamiar sprawdzić w tym miesiącu, bo podobno nie jest bardzo mocno miętowa. Nie lubię past, które aż przeżerają ;)

I na koniec coś co planowałam od bardzo dawna i poprawiło mój humorek chyba najbardziej. Pigment z inglota nr 85. Genialny, drobno zmielony multikolorek. W zależności od kąta padania światła można dojrzeć zieleń, brąz i na pewno pojawi się makijaż z tym cieniem jak tylko nadrobię moje zaległości z pozostałymi postami :) Kosztował 29zł


Chciałam też BARDZO podziękować MARTECZKA KA z bloga http://cosmetickick.blogspot.com/ która wytypowała mnie do konkursu na blog miesiąca luty! Bardzo Ci Kochana dziękuję!

Bardzo proszę Was o głosowanie na mnie na: http://blogmiesiaca.blogspot.com/  po prawej stronie możecie oddawać swoje głosy :) Z góry dziękuję za każdy głos! Kto wie może się uda :)

Miałyście może ten podkład z bell? Co o nim myślicie? :) Nie spodziewam się cudów za taką cenę, chociaż bardzo lubię produkty z Bell.

Buziaki
Blondineczka!

czwartek, 14 lutego 2013

Co zobaczy mąż jak wróci z pracy- Walentynkowo u Blondineczki ;)

Hej Kochane!

Dawno mnie nie było, ale mam małe ( mam nadzieję) problemy ze zdrowiem i nie umiem o niczym innym myśleć. Jednak dzisiaj Walentynki i wszystko odstawiam na bok ;) Wiem, że dużo osób uważa, że Walentynki są komercją bla bla bla... Ale patrząc w ten sposób można powiedzieć, że Święta też w dzisiejszych czasach są komercyjne... Ja Walentynki bardzo lubię i zawsze z mężem staramy się spędzić je razem w miłej atmosferze :) Mimo, że jesteśmy ze sobą już 5lat to nadal mi się to nie nudzi :) Zazwyczaj jesteśmy w domku, bo szczerze mówiąc ja tak lubię w domowym zaciszu :)

Co przygotowałam w tym roku? Same zobaczcie :)

Stolik zaporzyczyłam z salonu ;)

Powyższe zdjęcie to tylko próba generalna ;) oczywiście będzie też jedzonko, a w tym roku coś co bardzo lubimy, czyli sałatka gyros ;)
I nie wyobrażam sobie Walentynek bez czekolady! Uwielbiam truskawki w czekoladzie, ale z racji, że pora nie ta to postawiłam na ekspresowy mus czekoladowy, który jest bardzo delikatny i puszysty ( jak będziecie chciały pojawi się znowu post kulinarny ;))
Udekorowany bitą śmietaną i posypany odrobinką kakao :)


Jestem bardzo ciekawa jak Wy spędzacie Walentynki! A może w ogóle ich nie lubicie?

Wszystkim tym świętującym, jak i tym nie życzę miłego wieczoru w miłym towarzystwie!

Buziaki:*
Blondineczka :)

piątek, 8 lutego 2013

Bell Permanent Make-up Lip Tint nr 02

Dzisiaj nadszedł czas na recenzję Trwale barwiącego błyszczyka od Bell, który mogłam przetestować dzięki Malince :)


Jak wiecie jestem na etapie oswajania czerwieni na moich ustach, dlatego od razu wiedziałam jaki kolor wybiorę :) nr 02 czyli prześliczna czerwień, właśnie takiego koloru szukałam :)


Opis producenta:
Permanent Make-up Lip Tint marki Bell to produkt przygotowany specjalnie dla kobiet, które pragną perfekcyjnego i trwałego makijażu ust. Zachwyca wyraźną i głęboką kolorystyką oraz długotrwałym efektem. Wystarczy jedno pociągnięcie, a soczysty, kuszący kolor będzie trwał i trwał!Sekret działania tego niezwykłego błyszczyka tkwi w jego formule typu „long lasting”, która sprawia, że kolor trzyma się niezwykle długo od momentu aplikacji. Specjalne składniki zawarte w formule Lip Tint barwią naskórek ust, co gwarantuje efekt przypominający makijaż permanentny. Kolor po prostu „wtapia się” w usta, a Ty możesz spokojnie cieszyć się długotrwałym, zniewalającym efektem. Co więcej, Permanent Make- up Lip Tint nie ściera się, dzięki czemu nie pozostawia nieestetycznych śladów np. na szklance czy kieliszku.
Cena Permanent Make-up Lip Tint od Bell: 11zł

Po intensywnych testach i ja mogę wyrazić swoją opinię :)

Jeśli chodzi o aplikację to jest ona czystą przyjemnością, końcówka jest tak wyprofilowana, że nałożenie błyszczyka nie sprawiało mi żadnej trudności I w moim przypadku nie musiałam specjalnie skupiać się na jej ostrożnym nakładaniu. Wszystkie poprawki robiłam od razu patyczkiem kosmetycznym i wszystko ładnie schodziło :)

Zapach praktycznie niewyczuwalny, a w kwestii smaku.... Zdarzyło mi się oblizać usta niedługo po pomalowaniu i nie było to miłe doświadczenie, jednak jak się odczeka jakieś 15min od pomalowania to już nic nie czuć :)

Kolor jaki daje na ustach ten błyszczyk jest bardzo intensywny i to jest właśnie taki odcień czerwieni jaki ja lubię najbardziej! Na prawdę nie spodziewałam się tak cudownego koloru :)


TRWAŁOŚĆ:

Czyli coś co interesuje Nas najbardziej w przypadku czerwieni :) I tu muszę szczerze powiedzieć, że szału nie ma...

Testowałam ten błyszczyk aplikując w różny sposób, ponieważ moje usta nie są idealne i zawsze wymagają drobnego udoskonalenia konturówką to za pierwszym razem zrobiłam tak jak zwykle: obrysowałam kontur, wypełniłam cały i na taką bazę nałożyłam błyszczyk. Po 2,5 godzinie mimo, że nic nie jadłam i nic nie piłam w międzyczasie niestety kolor bardzo wyblakł i po intensywnej czerwieni został tylko blady ślad.

Następnego dnia stwierdziłam, że może błyszczyk nie trzyma się tak dobrze przez to, że wypełniłam kontur kredką, dlatego obrysowałam tylko usta bez wypełniania środka i nałożyłam błyszczyk. Trzymał się nieco dłużej bo ok 3,5 godziny. Niestet po zjedzeniu obiadu nie było go już na moich ustach w ogóle! A nie jestem jakimś pożeraczem szminek i błyszczyków ;) Gdybym nie miała porównania z podobnym produktem z max factor to pewnie stwierdziłabym, że picia i jedzenia taki błyszczyk/ szminka nie zniesie. Jednak używałam max factora idąc na wesela, gdzie wiedziałam, że kolor musi dużo znieść i mimo picia i jedzenia nadal był trwały i nie do zdarcia, a nawet nie do zmycia!

W przypadku bell nie mogę się wypowiedzieć w kwestii zmywania, bo najzwyczajniej w świecie nie musiałam tego robić, bo też i nie było czego zmywać ;)

Dlatego moja ocena to 4/5

Odejmuję troszkę za trwałość, która mogłaby być lepsza, plusem jest łatwość aplikacji no i przede wszystkim cudowny kolor. I chyba głównie z tego względu będę tego produktu używała nadal nagminnie jak do tej pory, bo zakochałam się w kolorze do tego stopnia, że wart jest poprawek nawet co 3 h :)


Może chcecie niedługo dla porównania recenzję podobnego produktu z max factor? Dajcie koniecznie znać w komentarzach :)

Buziaki!
Blondineczka :)

środa, 6 lutego 2013

Nówki sztuki ;)

Tak jak obiecywałam wrzucam zdjęcia bransoletek, które ostatnio były u mnie zamawiane :) Bardzo Wam dziękuję za takie zainteresowanie moimi bransoletkami :) Szykują się kolejne zamówienia, więc na pewno pojawi się więcej zdjęć w najbliższym czasie :)


Buziaki!!
Blondineczka ;)

wtorek, 5 lutego 2013

Moje makijażowe pędzle :)


Ostatnio mało pisałam na blogu, ale mam nadzieję, że uda mi się w najbliższych dniach coś zmienić. Złapałam ostatnio strasznego doła, nie wszystko układa się tak jakbym chciała :(  Z niecierpliwością czekam na przyszły wtorek i albo mój dół się pogłębi, albo może wreszcie coś się ruszy. Póki co czuje się kompletnie załamana i nie mam na nic ochoty :( Nie lubię takiego stanu i mam nadzieję, że szybko się skończy. W każdym razie spinam się jak mogę i dzisiaj postanowiłam w końcu napisać notkę o moich pędzlach. Nie mam ich zbyt dużo, ale ograniczyłam się do niezbędnego dla mnie minimum i w sumie póki co więcej mi do szczęścia nie potrzeba :) 

Moje pędzle mieszkają w pudełeczku po czekoladkach Lindt LINDOR. Do środka włożyłam kawałki gąbek, bo opakowanie jest dość długie i przykrywałoby pędzle. 


Nie mogłabym nie zacząć od moich ulubieńców czyli realTechniques by Samantha Chapman. Około rok temu kupiłam dwa i na pewno kupię jeszcze inne, bo to są najlepse pędzle jakie kiedykolwiek było mi dane używać. Zdecydowałam się na Blush brush, czyli pędzel jajeczko do różu, jednak ja używam go do bronera. Jestem strasznie blada i zależy mi na delikatnym dozowaniu bronera, żeby zatrzymać się w odpowiednim momencie i ten pędzel sprawdza się cudowanie. Jest gęsty, bardzo delikatny a używanie go to czysta przyjemność!

Drugi to stippling brush, którego używam do podkładów. Do tej pory pamiętam jego pierwsze użycie... nie mogłam przestać oglądać swojej buzi, bo miałam wrażenie, że ktoś przepuścił mnie prze photoshopa ;) Nie robi smug, świetnie rozprowadza podkład, dociera w każde zakamarki no i przede wszystkim nie pożera dużej ilości podkładu.

Bardzo podoba mi się, że rączka pędzla jest płaska na końcu, dzięki czemu można go na niej postawić. Wydawało mi się to zbędne, ale już nie raz zdarzyło mi się, że musiałam przerwać malowanie i nie chciałam kłaść brudnego pędzla na blacie stołu i wtedy to małe udogodnienie było jak znalazł ;)


Pierwszy pędzel jaki w ogóle zakupiłam to znany chyba wszystkim Hakuro H51 Darzę ten pędzel sentymentem własnie z tego powodu, jednak nie jest on w stanie kompletnie mnie zaślepić i widzę jego wady, szczególnie w porównaniu do pędzli realTechniques.

Pędzel ma bardzo gęste włosie, jest mięciutki i mimo, że mam go już dobrych pare lat nic się z włosiem złego nie stało. Początkowo gubił trochę kłaczków przy myciu. Niestety mój egzemplarz po dwóch tygodniach się rozkleił co widać na ostatnim zdjęciu i nie ukrywam, że bardzo mnie to wkurzyło. Nie skleiłam go tylko dlatego, że jak złość mi przeszła to stwierdziłam, że będzie nadawał się na podróże w takiej bardziej kompaktowej wersji ;)

Nadal zdarza mi się używać tego pędzla i nadal uważam, że jest na prawdę świetny, ale wg mnie pije bardzo dużo podkładu, przy niektórych podkładach zdarza mu się robić smugi. Na środkowym zdjęciu możecie zobaczyć porównanie z realTechniques.


Do pudru niezmiennie od paru lat używam zwykłego pędzla z for your Beauty przeznaczonego do pudru mineralnego. Ja używam o do każdego rodzaju pudru, sprawdza się genialnie, jest miękki, puchaty, i duży. Nie pamiętam co to za włosie. Jak jest świeżo umyty to lubi gubić drobne włoski, ale po dwóch użyciach wszystko wraca do normy :) Mój ukochany pędzel i kosztował ok 16zł w Rossmannie pare lat temu. Z tego co widziałam nadal jest dostępny :)

Kolejny pędzel to essence do różu, ale że ja bardzo rzadko używam różu (mam zamiar to zmienić) to używam go do rozświetlacza i w tej roli sprawdza się dobrze.Jest miękki i bardzo delikatny. Nie mam mu nic do zarzucenia. Kosztował ok 10zł jak o kupowałam jakieś 2 lata temu.

Muszę koniecznie wspomnieć o moim nr1 jeśli chodzi o podkreślanie dolnej powieki cieniem. Nie ma lepszego pędzla niż Ellite. Włosie jest bardzo sztywne, a pędzel cienko zakończony. Idealnie nakłada mi się nim cień omijając przy okazji dolne rzęsy. Nie wyobrażam sobie makijażu bez tego pędzla. Kupiony 2 lata temu w Rossmannie - nadal dostępny.

Kolejne rossmannowskie pędzle- for your Beauty do nakładania cieni. Jak nie miałyście jeszcze okazji koniecznie wypróbujcie. Ja zakochałam się totalnie i uważam, że do cieni nie potrzeba specjalnie drogich pędzli, żeby uzyskać fajny efekt. U mnie te pędzle sprawdzają się znakomicie, używam ich od paru lat i nic kompletnie się  z nimi nie dzieje. Na pewno kupię kolejne.












Do nakładania cieni używam też pędzelka z essence o takim samym kształcie. Bardzo tani i bardzo fajny pędzel. Cienie nakłada się nim z przyjemnością i znając mnie na pewno dokupię jeszcze przynajmniej jeden taki :)

Z essence mam też dwa pędzelki kuleczkowe, które świetnie sobie radzą z rozcieraniem cieni i nie zamieniłabym je na żadne inne :) Do tego kosztują ok 8zł, więc już w ogóle cud, miód i orzeszki ;)
I kolejny essence- nie nie jestem maniaczką tych pędzli, ale jak pojawiały się nowe to musiałam koniecznie wypróbować ;) I oto mam pędzelek do eyelinera. I tu już aż takich zachwytów nie ma. Radzi sobie z eyelinerem, ale wg mnie mógłby być troszkę mniej sztywny. W każdym razie znajduje często zastosowanie w moich makijażach, dlatego też się tu pojawia :)
Do eyelinera najczęściej używam pędzla, który kupiłam kiedyś z zamiarem stosowania przy stylizacji paznokci, jednak do żeli kompletnie mi się nie sprawdzał, dlatego wpadłam na pomysł sprawdzenia go w makijażu i to był strzał w 10! Niestety firma się starła i nie wiem nawet skąd pochodzi ;)
I na koniec kompletny bubel, którego nie używam, ale pojazuję Wam jakbyście wpadły na taki genialny pomysł jak ja żeby coś takiego kupić ;) Jak zaczynałam moją przygodę z bronzerem to oczywiście nie mogłam czekać ani dnia dłużej, żeby kupić sobie porządny pędzel, tylko o ja głupia stwierdziłam, że jakaś zwykła tandeta z natury na pewno na początek wystarczy. Nie wiem co mnie pokusiło. W sklepie ten pędzel wydawał mi się całkiem całkiem. Za to po pierwszym użyciu już wiedziałam, że pędzel jest idealny, szczególnie kiedy leży w koszu na śmieci. ;) Mowa o pędzlu Donegal do bronzera. Rączka odpadła praktycznie od razu, włosie zrobiło się jakieś pokarbowane, a po pierwszym umyciu pojawiły się jakieś dziwne dziury i całe włosie się splątało- środkowe zdjęcie. Także niech Was czasem nie pokusi ;)


I to na tyle z moich pędzli :) Jak widzicie nie jest to jakiś specjalny zbiór. Na potrzeby mojego makijażu w zupełności mi ten zestaw wystarcza. Udało mi się przy pomocy tych pędzli zrobić sobie śliczny makijaż do ślubu. Według mnie warto inwestować w dobre pędzle do podkładu, bronzera i różu. Pędzle do nakładania cieni które Wam pokazałam mogę Wam z czystym sumieniem polecić :)

Macie swoich ulubieńców? :)

Pozdrawiam
Blondineczka :)

piątek, 1 lutego 2013

Nowe kolory sznurków do bransoletek :)

Doszło pare nowych kolorów sznurków, poniżej wszystkie aktualnie dostępne :)

Bransoletkowe szczegóły w zakładce BRANSOLETKI na górze strony :)


Pozdrawiam
Blondineczka ;)